
UCI Marly Gravel Race Valkenburg 2025 - Holendrzy mi pokazali
Mój drugi start w zawodach UCI w tym roku, który był także moim drugim startem w zawodach UCI w życiu odbył się w holenderskim Valkenburgu. Plan: wykorzystać lekcje z Turnhout. Pojechać sprytniej, uniknąć palpitacji serca i ogólnych dramatów (spoiler: nie wyszło).

Ponowne mistrzostwa świata w staniu w strefie
Zawody te charakteryzują się tym, że wyścig zaczyna się na długo przed wystrzałem startera - ok. 1.5h przed startem otwierana jest strefa i zawodnicy wchodzą, zajmując miejsca z przodu. Czas brutto liczy się od pierwszego pistoletu, więc nawet jak staniesz w ostatnim rzędzie, twój licznik tyka tak, jakbyś przecinał linię startu jako pierwszy. I to jedyny ślad bycia pierwszym tutaj, więc może warto się tym porozkoszować.

Pojawiłem się na miejscu startu mniej więcej gdy sektor był otwierany i stanąłem w okolicach 5. rzędu. Typowym wyposażeniem zawodnika startującego w UCI Gravel Series jest krzesełko wędkarskie na którym siedzi się w strefie w oczekiwaniu na start. Ja krzesełka nie miałem, czułem się przez to nie tylko jak stojący idiota, ale także kolarz zupełnie nieprofesjonalny.
1,5 godziny gapienia się w plecy innych kolarzy, popijania izo i modlenia się o cień. W końcu wystrzał, no więc start. Pojechali.


Trasa: marglowa jaskinia, kamieniste wąwozy i legendarny Cauberg
155 km, 1600 m przewyższenia podzielone na trzy rundy, które różniły się nieznacznie w detalach.
Sama trasa nie była zbyt spektakularna - składała się z mieszanki mniejszych dróg lokalnych oraz dróg polno-szutrowych. Było kilka odcinków typu singletrack oraz zjazdów wąwozami, które były takimi u.ebami, że żadne zawody w Polsce by się ich nie powstydziły (na każdej pętli takich zjazdów było kilka i poza dużymi, wystającymi kamieniami trzeba było uważać na sterty bidonów leżące po lewej i prawej).

Highlightem trasy był kilkusetmetrowy przejazd korytarzami przez kopalnię margla (to ta skała wykorzystywana do wyrobu cementu), było to na pewno coś wyjątkowego, co być może nigdy nie będzie mi już dane. Inną atrakcją był podjazd na Cauberg, stały element wyścigu szosowego Amstel Gold Race, ale w moim mniemaniu kopalnia była dużo lepsza.


Taktyka swoje, realia swoje
3, 2, 1, Start! Wyścig rozpoczynał się podjazdem pod Cauberg i tempo od początku było zabójcze. Konina z przodu była naprawdę mocna. Mając w pamięci wyścig w Turnhout, postanowiłem jechać nieco bardziej zachowawczo i nie gonić za wszelką cenę. Dzięki tej genialnej taktyce na pierwszej pętli głównie przesuwałem się do tyłu, a grupy mnie mijały. Geniusz.

W połowie drugiego okrążenia zaczęło mi się znacznie lepiej jechać. Znalazłem współtowarzyszy niedoli, do których dołączyłem. Tempo było dużo równiejsze i bardziej komfortowe niż podczas 1. pętli. Im dłużej jechaliśmy, tym lepiej się czułem.
Katastrofa 5 km przed metą
I tak jechałem sobie do ostatniego zjazdu z którego było 5km do mety. Ostatni fragment z wąwozu, straszna urypa, ale na horyzoncie piękny asfalt… i „psssst”. Rozciąłem tylną oponę, a mleko nie uszczelniło rozcięcia. I ja się wtedy też już całkiem rozszczelniłem. Ten zjazd nadawał się do usunięcia z trasy, a nie na rower gravelowy.

To, co lubię najbardziej w tego typu zawodach, to to, że na mecie nie ma nic dla finisherów (posiłku, medalu), tak więc włączyłem Google Maps i doczłapałem się do auta, nie zahaczając już nawet o metę. Bo w sumie, to nie było po co. I tu, fantastyczna (jedna z nielicznych) wiadomości tego dnia! Pojechanie od razu na parking okazało się słusznym wyborem. Strażnicy miejscy właśnie zaczęli wlepiać mandaty za nieregulaminowe parkowanie. Mnie wkleić mandatu nie zdążyli. Mała wygrana.
Wnioski bez zaskoczeń
Nie miałem zbyt wielkich oczekiwań wobec siebie względem tego startu. Wiem, że nie mam predyspozycji do ścigania się w tego typu wyścigach - gravel w tym wydaniu to kryterium szosowe w terenie: ataki co zakręt, prędkość od startu do mety i zero taryfy ulgowej.
Pojechałem na 100% swoich możliwości i starczyło na tyle na ile starczyło. Poziom kolarski w Belgii i Holandii jest kosmiczny i początek mojej AG dojechał kilkanaście minut po zawodnikach z czołówki World Touru (wygrał Tim Wellens z UAE). Ja dojechałem w pierwszej połowie grupy wiekowej. Dojechałbym znaczy, gdybym się pojawił na mecie na do widzenia.
Zacieram ręce i mam nadzieję, że szybko skończę moją serię o tym, jak nie zostałem mistrzem świata i okolic. To znaczy powrócę na nasze lokalne wyścigi w Polsce. Super jest tam jednak to, że startuje 250, a nie 2500 zawodników. I co najważniejsze, że nikt nie stara się tam zostać mistrzem świata. Co najwyżej okolic.
Za to dają mistrzowskie kanapki na mecie ;)
📷 UCI Marly Gravel Race Valkenburg 2025
A jeżeli jesteś ciekawy relacji z wyścigów na żywo oraz więcej rowerowego zaplecza, to koniecznie wpadnij na media społecznościowe Kaspra! 👇🏻
➡ FACEBOOK ⬅
➡ INSTAGRAM ⬅